Każdy choć raz w życiu grał w “dwa ognie”. -Nie, nie jestem zbity, ziemny!-każdy choć raz wykrzyczał to zdanie podczas gry. Popularny zbijak (bez matek) był najpopularniejszą grą w mojej szkole. Grali w nią wszyscy-od maluchów do starszaków. Ba, nawet dorośli chętnie uczestniczą w grze, a zbijanie innych sprawia im dziką przyjemność. Zresztą, każdy z nas jest w głębi duszy dzieckiem, nawet jak nie chce się do tego przyznać. Ale czy rzeczywiście “dwa ognie” jest grą, którą wszyscy uwielbiają?
W tekście używam naprzemiennie nazw “zbijak” i “dwa ognie”, gdyż różnica tych wersji jest tak niewielka (w dwóch ogniach są matki), że potraktuję je jako jedną grę.
Jakie są zalety gry w “zbijaka”?
Istnieje kilka wersji popularnej gry. Podstawowe zasady są niezmienne, czyli zbij i nie daj się zbić. Można grać na punkty, zejścia, z jedną lub kilkoma piłkami. Wszystko zależy od kreatywności prowadzącego oraz od grupy, z którą pracujemy. Niewątpiliwą zalęta gry jest jej prostota, można ją przeprowadzić w każdych warunkach, z dużą liczbą ćwiczących. Kontuzje i urazy podczas gry występują niezmiennie rzadko, z racji bezkontaktowej formy rywalizacji. Oczywiście, jeśli nie gramy piłką lekarską. Z drugiej strony ryzyko uderzenia piłką w głowę występuje w każdej grze drużynowej.
Zobacz również: Bezpieczne zajęcia ruchowe, czyli jak nie dać się zwariować
Gra jest dynamiczna, nie ogranicza nas czas, chłopcy i dziewczyny mają zawsze równe szanse. Możemy ją wykorzystać w każdej części lekcji, organizacja gry jest banalnie prosta, nawet dla początkującego trenera/instruktora. Jest łatwo, miło i przyjemnie. Dla nauczycieli gra wydaje się wręcz idealna, prawda?
Kilka słów o wadach “zbijaka”…
“Dwa ognie” nigdy nie była moją ulubioną grą. Większość uczniów chce grać w zbijaka, ale jak co do czego przychodzi, to tylko kilka dzieci uczestniczy w grze. Ci najlepsi zbijają tych najmniej sprawnych, a ci z kolei aby nie dać się zbić-chowają się, gdzie tylko mogą. Lub wcale się nie ruszają, czekając na nieuchronne zbicie. Dla nich gra jest nudna jak flaki z oliwą, nie są w stanie nikogo zbić, dlatego ich motywacja do aktywnego uczestnictwa w lekcji spada z każdą minutą. Często podpierają ścianę (a nuż się zawali?) lub siadają w kącie, lub śpią, dopóki ich uderzenie piłki nie obudzi. Dla mnie jest to nie do przyjęcia, motywuję uczniów do gry, choć nie jest to wcale łatwe zadanie. Czasami nawet nie chcą spróbować zbić rywala, po prostu rezygnują. Poddają się bez walki. Tymczasowym rozwiązaniem jest wyznaczanie najmniej aktywnych uczniów na miejsce matek. Trochę ich to ożywia…
W przypadku dużej ilości ćwiczących, dużej sali-gra z użyciem jednej piłki jest najzwyczajniej w świecie nudna. Jeśli tylko mogę, używam 2-3 piłek, w innym wypadku tempo gry jest tak zawrotne, że mam ochotę uciąć sobie drzemkę na stojąco. Każde dziecko powinno mieć szansę na zbicie rywala, a nie tylko kilku najbardziej aktywnych wybrańców. Często przerywam grę, gdy widzę, że tylko jeden strzelec ma piłkę. Ok, zbija rywali, strzela do przeciwników jak do kaczek, ale aktywność pozostałych uczniów jest na zerowym poziomie. Często dziewczęta boją się piłek, choć im tłumaczę, że piłki gumowe żadnej krzywdy im nie zrobią. Czasem strach przed lecącą piłką jest zbyt duży, nie mówiąc już o wątpliwej umiejętności łapania piłki przez niektórych uczniów.
Porażką jest zbijak w wersji, gdzie uczniowie schodzą po każdym zbiciu. Dramatem jest, gdy pozostali nie potrafią złapać piłki w celu wybawienia uziemionych. Gra staje się komiczna, siedzący krzyczą do kolegów, żeby ci jak najszybciej złapali piłki, a ci z kolei często… boją się własnego cienia. W efekcie, dla niektórych gra trwa kilka minut, a większość uczniów siedzi i czeka na zbawienie. Czekają, czekają… i czekają. Co by nie pisać-nici z dobrej zabawy dla wszystkich.
Hmmm, przedstawiłem więcej wad niż zalet “zbijaka”. A może po prostu marudzę? W końcu, do każdej gry drużynowej można się przyczepić. Mam wrażanie, że “dwa ognie” wywołuje u większości tylko pozytywne skojarzenia. Po części tak jest, ale zawsze znajdzie się rysa na szkle. Czasami niewidoczna, a czasem zbyt duża, psująca idealną całość…