Jestem wykończony. Zrobiłem sobie dwumiesięczną przerwę od blogowania, bo chciałem odpocząć, złapać trochę oddechu. Tymczasem jestem bardziej zmęczony niż przed zakończeniem roku szkolnego. Powód? Przeprowadzka + remont potrafi wykończyć każdego. Nie myślałem, że kupno mieszkania + zrobienie podstawowej modernizacji może człowieka dobić fizycznie i psychicznie. Nie chcę nawet wspominać sytuacji, w których “coś poszło nie tak”. Tu za mało farby, tam drzwi wewnętrzne nie pasują do starej futryny, innym razem ekipa po % nie nadawała się do pracy. Stereotypy stereotypami, ale coś jednak jest na rzeczy. Niektóre grupy zawodowe mają zwiększone parcie na szkło, niekoniecznie medialne. Istny turecki dom wariatów.
Był pot, krew, łzy. Dosłownie. Miałem drobny wypadek w IKEA, gdy podczas biegu (bardzo mądrze!) zahaczyłem nogą o stojące pudło przy kasie. Ot, szwedzka zemsta. Dobrze, że nie złamałem kolana w biodrze, skończyło się na drobnej ranie na kości piszczelowej. Ha, i tym razem dentysta nic nie zarobił! Spieszyłem się niczym Usain Bolt biegnący po nowy rekord świata na 100 m, wszystko chciałem zrobić TU i TERAZ. Kilka razy przejechałem na czerwonym świetle (spokojnie, to była tylko osiedlowa droga… był wieczór… i nikogo nie było.), nie mogłem spać w nocy, byłem tykającą bombą, która za chwilę wysadzi Bałuty. Ot tak, typowe wakacje… Brakowało mi czasu, żeby choć na chwilę zwolnić, odpocząć. Nie podejmowałem racjonalnych decyzji. Przykład? Zamiast zamówić jeden duży transport, kilkanaście razy (!) woziłem swoim małym pociskiem rzeczy z mieszkania A do B. Chciałem zaoszczędzić kilka złotych, przecież benzyna tak dużo nie kosztuje, prawda? Nie wspominając już o straconym czasie, zakwaszonych mięśniach i wyczerpaniu psychicznym. Trzeba przyznać, każdy ma coś w sobie z Januszka. Mam i ja 😀
Jeśli remont przedłużyłby się choćby o tydzień, to… bym osiwiał do reszty. Było, minęło. Wreszcie mamy swoje gniazdko, czas wracać do pracy. Nigdy wcześniej nie cieszyłem się tak bardzo z powrotu do szkoły…
Pierwszy trening z dzieciakami po dłuższej przerwy dał mi masę nowej energii. Poczułem że jestem w swoim żywiole. Remont mieszkania zostawiłem daleko w tyle, liczyły się tylko ćwiczenia i zabawy z najmłodszymi. Po tych wszystkich perypetiach z nowym mieszkaniem, praca stała się dla mnie… odpoczynkiem. Nie w sensie lenistwa, ale odskocznią od codzienności, która otaczała mnie przez ostatnie dwa miesiące. Mogłem wreszcie odetchnać od wszelkiej maści gładzi, farb, tynków i Bog wie, czego jeszcze. Nigdy więcej takich wakacji…
Amerykańscy badacze przebadali kiedyś wydajność pracowników wracających z urlopu i wyszło, że w pierwszym tygodniu są w stanie dać z siebie 40%, co przed wyjazdem. W drugim tygodniu wydajność dochodzi do 80%, a dopiero w trzecim do dawnego poziomu. Co jak co, ale z amerykańskimi naukowacami się nie dyskutuje. Rozpoczynam staż na n-l mianowanego, pal licho, jeżeli go nie dokończę z powodu zmiany miejsca zatrudnienia.
Ten tekst jest na odblokowanie, nie zaglądałem na bloga od dwóch miesięcy. Trochę czuję się jak gość, ale szybko się znowu zadomowię. I mam nadzieję, że nie raz Was zaskoczę.
Teraz mogę skupić się tylko i wyłącznie na pracy. Postaram się częściej umieszczać wpisy z ćwiczeniami, grami i zabawami ruchowymi. Szkoda, że doba ma tylko 24 h, a na inne przyjemności też muszą znaleźć czas. Zbliża się nieuchronnie premiera PES 2016, za miesiąc wyjazd na meczyk Polska – Irlandia ze starą ekipą. Na Comedy Central znowu puszczają powtórki Przyjaciół, tego nie mogę sobie odmówić. Jak żyć?
Cały czas się waham, czy nie spróbować swoich sił w fizjoterapii. Męczy mnie to strasznie, nawet nie wiem, ile razy nosiłem się z zamiarem zmiany zawodu. Ciągle na coś czekam. Bo tak naprawdę ciągle na coś czekamy. Kiedy jesteśmy mali, czekamy aż będziemy więksi. Kiedy kończymy szkołę, czekamy aż pójdziemy na studia. Kiedy kończymy studia, czekamy aż pójdziemy do pracy. Kiedy pracujemy, czekamy na emeryturę. Na emeryturze czekamy na śmierć. Mam dość czekania, koniec myślenia co będzie za kilka miesięcy. Martwienie się na zapas do niczego nie prowadzi, ZAWSZE JEST JAKIEŚ ROZWIĄZANIE. Nie są to puste słowa, wiem to z własnego doświadczenia. Nie jesteśmy w stanie przewidzieć, co będzie jutro, nie mówiąć już o perspektywie kolejnych miesięcy. Zakasam rękawy, podnoszę kołnierzyk (Cantona!) do góry i zabieram się do wytężonej pracy. Jak to mówił klasyk – co ma być, to będzie:)
It’s good to be back!
PS Wakacje to czas na zmniejszenie kulturalnej kupki wstydu. Nadrobiłem zaległości filmowe, książkowe, growe, sportowe. W pierwszej kolejności polecam film „Amy”, piękny, smutny obraz Amy Winehouse. Pomimo, że nie jestem fanem jej muzyki, to film emocjonalnie wbił mnie w fotel.